Strona 1 z 11 Scyzoryk myśliwski Gerlach
Fabryka Nakryć Stołowych "Gerlach" w czasach PRL.
Artykuł ten, przynajmniej w kilku wersach, przepełniony będzie moją osobistą frustracją i zawiedzionymi nadziejami polskiego miłośnika noży. Informuję Was o tym celowo, uprzedzając wrażenie, które możecie odnieść po przeczytaniu niektórych fragmentów tego tekstu i choć oczywiście to, co napisałem dotyczy zaledwie części artykułu to uważam, że należy się Wam kilka słów wytłumaczenia.
"Gerlach" to wytwórnia noży, której nazwa bezsprzecznie nie pozostawia żadnego miłośnika noży w Polsce obojętnym, a przynajmniej nie pozostawiała, bo jak się wydaje, wielkość firmy to już śpiew przeszłości. Niestety. To smutna rzeczywistość dnia dzisiejszego, jednak pamiętać należy o tym, że wciąż jest to najstarsza działająca polska firma nożownicza o korzeniach sięgających roku 1760, kiedy to Filip Nereusz Szaniawski wybudował w majątku swego ojca w Drzewicy pierwszy piec i fryszerki służące do przetopu surówki.
Historia firmy "Gerlach" jest całkiem nieźle opisana, a informacje o niej znajdziecie również i na Navaja.pl, dlatego też ograniczę się we wstępie do przytoczenia tylko kilku podstawowych faktów. Tradycja firmy odwołuje się do roku 1760, miejscowości Drzewica i założyciela tamtejszych kuźnic Filipa Szaniawskiego, jednak późniejszy "Gerlach" nie przejął tych zakładów bezpośrednio od ich założyciela. W 1809 roku Drzewica przeszła na własność rodziny Reiskich, ale z powodu długów wkrótce (1820 r.) zostaje wydzierżawiona metalurgowi Tomaszowi Evansowi z Warszawy, założycielowi firmy odlewniczej, znanej w przyszłości pod nazwą "Bracia Evans". Tomasz Evans w roku 1824 roku rozbudowuje zakłady i pozostaje ich właścicielem od 1842 r. aż do roku 1866, kiedy to sprzedaje fabrykę Stanisławowi Lilpopowi (zm. 1866 r.) i Wilhelmowi Rauowi z "Rządowej Fabryki Machin", późniejszej spółce "Lilpop, Rau i Loewenstein". To od tej firmy w 1886 roku drzewicką fabrykę odkupuje rodzina Kobylańskich, właściciele firmy nożowniczej z Warszawy.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. 1976 r.
Fabryka noży Samuela Gerlacha została założona w 1824 roku Warszawie. Po śmierci jej właściciela firmę prowadzi wdowa po nim, Marianna, kolejnym właścicielem jest August Kobylański, były pracownik Gerlacha, ożeniony z córką właściciela Emilią. W 1872 roku rodzina Kobylańskich zmuszona jest sprzedać fabrykę Wojciechowi Bieńkowskiemu z Warszawy, który odtąd prowadzi ją z sukcesami pod własnym nazwiskiem. W 1875 roku fabrykę noży Gerlachów i Kobylańskich reaktywuje syn Augusta, Samuel Kobylański, a w 1893 roku ostatecznie przenosi ją do zakupionych wcześniej zakładów w Drzewicy, gdzie funkcjonuje do dziś.
Produkcja Gerlacha cieszyła się uznaniem nie tylko w kraju, ale i za granicą. Śmiało można powiedzieć, że cieszyła się renomą "od wieków, a potwierdzeniem tego będzie z pewnością prawo do używania korony w celu znakowania swoich wyrobów - przywilej ten przyznano firmie już w pierwszej połowie wieku XIX. Sytuacja nie zmieniła się aż do wybuchu II Wojny Światowej, Gerlach był znany i ceniony, choć lojalnie trzeba przyznać, że jeszcze przed wojną zmagać się musiał z silną konkurencją, chociażby ze strony fabryk Bieńkowskiego i Wójcickiego.
Po zakończeniu wojny pozycja Gerlacha w nowej, "obdarowanej" socjalistycznym ustrojem Polsce stała się bezkonkurencyjna. Zlikwidowano praktycznie w całości prywatny przemysł nożowniczy w kraju, firmy upaństwowiono i połączono, a Gerlach stał się głównym producentem noży i praktycznie niezagrożonym monopolistą. Jak już wspomniałem wcześniej status firmy w PRL nie wynikał wyłącznie z jakości i zasług, których nie sposób było odmówić tej firmie przed wojną, ale z decyzji nowych włodarzy Polski - choć oczywiście to, że uczyniono właśnie Gerlacha sztandarową polską firmą nożowniczą nie było rzeczą przypadku. Niemniej jednak fakt, że Gerlach stał się monopolistą nie muszącym konkurować z nikim i działającym w odrealnionej i nakazowej rzeczywistości gospodarki socjalistycznej przełożyło się w późniejszym okresie na jakość produkcji i przyczyniło do kłopotów, w które firma miała wpaść po 1989 roku.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. 1982 r.
Gerlach produkował setki różnych modeli noży nie musząc praktycznie martwić się o ich zbyt. W socjalistycznej gospodarce wszelkiego i stałego niedoboru kupowano wszystko na pniu, nie patrząc na jakość i wykonanie lub przywiązując do tego mniejszą wagę. Nie oznacza to, że wszystkie produkty firmy z okresu PRL były złe, po prostu nie martwiono się o koszty produkcji, nie zastanawiano nad przestarzałym parkiem maszynowym, nie zwracano uwagi na wykończenie noży - nie było takiej potrzeby. Miliony Polaków wychowanych na nożach Gerlacha i tak je kupowało nie mając większego wyboru. O ile jednak sztućce Gerlacha były raczej niezłej jakości to ze scyzorykami i nożami innego typu nie było już tak "różowo" - jednakże większość odbiorców nie miała szansy by się o tym przekonać, brakowało porównania.
Oczywiście powszechnie firma cieszyła się dobrą renomą, była sztandarową krajową marką i eksporterem, ale jak to z tym eksportem bywało doskonale pokazuje współpraca z amerykańską firmą Camillus. W połowie lat siedemdziesiątych Gerlach wytwarzał scyzoryki właśnie na zamówienie Camillusa, pod marką Syracuse Knife Co.. Noże te były sprzedawane za dewizy, więc teoretycznie powinny to być produkty najwyższej klasy zważywszy na to jak kolejne rządy PRL dewiz tych poszukiwały. Cóż... Mam taki nóż w swojej kolekcji, kupiony w USA więc nie ma mowy o scyzoryku odrzuconym tylko o pełnowartościowym towarze eksportowym. Przyznam szczerze, że po obejrzeniu go ręce mi opadły i przestałem się dziwić, że Camillus zrezygnował ze współpracy, mając podobno ogromne problemy ze sprzedażą noży Gerlacha na amerykańskim rynku. Tragedia. Zresztą napiszę o tym więcej w dalszej części tekstu.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. 1987 r.
Tu przechodzimy do sedna sprawy. Osoby, które wychowały się w PRL pamiętają zapewne magiczny zwrot: "odrzut z eksportu" oznaczający towar, który z różnych względów nie przeszedł kontroli jakości i został uznany za niegodny wysłania za granicę lub odrzucony jako niespełniający oczekiwań przez kupującego. Towary te były poszukiwane i rozchwytywane oraz uważane za lepsze niż to, co było przeznaczone na rynek krajowy. Młodszym czytelnikom wydawać się to może niezrozumiałe, zwłaszcza w kontekście wpisów internetowych handlarzy dawnymi polskimi scyzorykami Gerlacha wspominających o "legendarnej jakości PRL", ale tak było. Niepełnowartościowe towary, odrzucone przez zagranicznych kontrahentów i tak były lepsze od tego, ze sprzedawano w Polsce. To wiele wyjaśnia.
W każdym razie nastały lata dziewięćdziesiąte, rynek został otwarty na produkty zagraniczne i nagle można było porównać z nimi wyroby krajowe. Nie będę się silił na wywody ekonomiczne zwłaszcza, że się na tym nie znam; nie będę dociekał przyczyn kłopotów Gerlacha bo nie mam wglądu w sytuację firmy z tamtych lat i mogę tylko przypuszczać, że takowe były. Mogę natomiast opisać to, co wynika z moich obserwacji. Okazało się po pierwsze, że istnieją produkty zagraniczne, w porównywalnych cenach ale o jakości o wiele wyższej; po drugie, ludzie spragnieni towarów zagranicznych, o których do tej pory tylko słyszeli, rzucili się je kupować w przeświadczeniu, że wszystko jest lepsze niż krajowe, co nie zawsze było zgodne z prawdą.
Pozbawiony opieki państwa Gerlach nie potrafił się odnaleźć się w nowej, konkurencyjnej rzeczywistości, albo nie było pomysłu albo woli by coś zmienić. Nie wiem, mogę tylko przypuszczać. Firma ciągnęła siłą rozpędu bazując głównie na przyzwyczajeniu do marki wciąż jeszcze ogromnej, ale stale topniejącej rzeszy klientów. Renomą cieszyły się nadal wyroby kuchenne i sztućce, ale już noże innego typu mocno odstawały od zmieniającej się wciąż oferty konkurentów, wydaje się również, że czas w Gerlachu zatrzymał się w miejscu.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. Eksportowy, z sygnaturą SYRACUSE KNIFE CO. 1974-1976(?) r.
To nie jest tak, że Gerlach nie potrafił robić noży, absolutnie nie! Jednak firma, zamiast dynamicznie modernizować się, szukać nowych rozwiązań i bazując na ogromnym doświadczeniu eksperymentować z materiałami oraz wprowadzać nowe modele stała w miejscu, a to, co proponowano było już od nowości przestarzałe i nieprzystające do oczekiwań klientów. Z pewnością próby ratowania sytuacji i pozycji firmy były, z pewnością wprowadzano reformy, ja jednak oceniam firmę przez pryzmat tego, co można było kupić na rynku i rzecz jasna wyłącznie z perspektywy klienta. Oczywiście nie wszystko, co produkował Gerlach było niewypałem, wiele modeli miałoby szansę stać się pełnowartościowymi nożami w ofercie każdej firmy nożowniczej, ale...
No właśnie "ale". Mogę tylko przypuszczać co było powodem i co stało się z Gerlachem. Jak już napisałem wcześniej, nie wiem nic o wewnętrznych perturbacjach właścicielskich oraz przyjętej linii i wizji rozwoju firmy, ale obserwując z boku jako miłośnik noży, mogę tylko z rozżaleniem konstatować, że zaprzepaszczono ogromną szansę i zdewastowano dorobek wielu pokoleń. Z perspektywy zwykłego zjadacza chleba, miłośnika noży i postronnego obserwatora: Gerlach całkowicie oddał pola na rynku noży myśliwskich np. Kopromedowi, nowej firmie założonej przez pracownika Chify; po sprzedaży około 2010 roku linii produkcyjnych scyzoryków Polmagowi, zaprzestał wytwarzania modeli zaprojektowanych jeszcze przez swoich pracowników, a na rynku noży kuchennych, stołowych i sztućców dzieli się tortem z coraz śmielej rozpychającymi się Gerpolem, Polkarsem. Jeśli idzie o firmy krajowe, o zagranicznych nie będę nawet wspominał.
Aktualnie Gerlach skupia się już tylko na sztućcach i nożach kuchennych oraz innych produktach wyposażenia kuchni. Z mojej strony. Od kilku lat, wiedziony ciekawością i chęcią napisania artykułu o firmie i jej produktach oraz pragnieniem ocalenia dla potomności wiedzy o dawnej produkcji tej firmy próbuję się skontaktować z jej przedstawicielami. Wysłałem już w tej sprawie przynajmniej kilkanaście e-maili, które pozostały bez odpowiedzi, a jeśli udało mi się dodzwonić to nie potrafiono mi udzielić żadnych informacji. Raz jednak dostałem adres e-mail do osoby, która podobno może mi pomóc... cóż z tego, skoro wysłana do niej wiadomość od wielu miesięcy pozostaje bez odpowiedzi... Kolejne telefony również nie przyniosły żadnego efektu.
Trzyczęściowy scyzoryk myśliwsko-wędkarski. 1973 r.
Opisywanie i systematyzowanie noży firmy Gerlach to prawdziwa droga przez mękę i wie o tym każdy zbieracz i kolekcjoner tych noży. Panuje w tym temacie chaos i jeden wielki galimatias. Przede wszystkim zachowało się niewiele katalogów i ulotek reklamowych tej firmy - z powodów mi nieznanych - chociaż mogę pokusić się o wysnucie pewnej teorii, będącej jednak tylko przypuszczeniem, a nie stanem faktycznym. Pamiętam, że za czasów PRL nie było normą i regułą kierowanie oferty w formie ulotek i katalogów bezpośrednio do klientów, znacznie częściej informowano w ten sposób o produktach przedstawicieli handlowych i odbiorców hurtowych. Z tego tytułu nie drukowano papierowych katalogów w dużych ilościach, nie było takiej potrzeby, a skoro nie było ich wiele to i niezbyt dużo zachowało się do naszych czasów. Rzecz druga to to, że zapewne nikt ich nie gromadził i nie zbierał, a po zdezaktualizowaniu się oferty po prostu je wyrzucano.
Dalej. Oferta Gerlacha była naprawdę bogata, przez okres PRL wyprodukowano miliony noży w setkach wzorów, wiele z nich w małych seriach, a ponieważ praktycznie nie ma katalogów Gerlacha, niezwykle ciężko jest to wszystko usystematyzować. Niektóre modele wytwarzano przez długie lata, inne bardzo krótko, należy pamiętać też o tym, że zapewne tysiące noży przez te wszystkie lata wykonano poza oficjalnym obiegiem, na własne potrzeby lub na czyjeś prywatne zamówienie. To wcale nie była rzadkość w przaśnych czasach naszej ówczesnej, socjalistycznej ojczyzny. Mniejszy problem (dla kolekcjonera), jeśli te, zmontowane "na lewo" noże wyglądały jak te z aktualnej oferty firmy, gorzej jeśli stanowiły "inwencję własną" będącą połączeniem części pochodzących nierzadko z różnych modeli. Czasem więc natrafiamy na takie "perełki", które szczerze wprawiają nas w osłupienie, co nie oznacza że były to noże złej jakości czy nieużytkowe, czasami nawet były lepsze od wersji produkcyjnych.
Tu płynnie przejść możemy do współczesnych, domorosłych "składaczy". Przez lata noże Gerlacha raczej nie były kolekcjonowane, lub jeśli już to bardzo rzadko. Leżały na portalach aukcyjnych, na targowiskach staroci, kosztowały grosze i mało kto się nimi interesował. Ot, zwykłe, powszechnie dostępne narzędzia. Sytuacja zmieniła się w ostatnich latach kiedy to zapanowała moda na zbieranie pamiątek z czasów PRL, wywołana zapewne nostalgią i sentymentem. Oczywiście ceny natychmiast skoczyły w górę, ale nie to jest najgorsze. Wraz z popytem pojawili się "składacze", którzy w domowym zaciszu składają dzisiaj takie modele "oryginalnych" Gerlachów, o których nie śniło się nawet ich projektantom i to już jest zwyczajne oszustwo. Oczywiście wszystkie te "gerlachy" opisywane są jako "nowe", "stany magazynowe", "oryginalne", etc., etc. To wielce szkodliwy proceder zakrawający na oszustwo ponieważ wprowadza w błąd mniej obeznanych zbieraczy, lub po prostu ludzi, którzy chcieliby sobie kupić nóż przywołujący wspomnienia. Rzecz jasna montują je ludzie mający dostęp do części, umiejętności oraz potrzebne do tego narzędzia. Kim są? Nie mam pojęcia, pozostają nam tylko domysły, ale pozwólcie, że powstrzymam się od wydawania opinii na ten temat.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. 1996 r. Ten akurat model upamiętnia 45-lecie Wojskowego Koła Łowieckiego "Zajęczy Trop". Na scyzorykach Gerlacha wcale nierzadko nanoszono różne reklamy oraz okolicznościowe nadruki, nie jest to więc jakiś wyjątkowy egzemplarz pod tym względem.
Dla wyjaśnienia. Nie przeszkadza mi, że nóż, który kupiłbym nie jest fabryczny, a tylko zmontowany z oryginalnych części (choć oczywiście istotne jest by był złożony zgodnie ze sztuką i wzorem). Nie różni się on wtedy, jak dla mnie, od oryginału, zwłaszcza, że usłyszałem niegdyś opowieść o tym, że wcale nierzadką i oficjalną praktyką było montowanie noży przez pracowników Gerlacha poza zakładem pracy, ale na zlecenie firmy (ile w tym prawdy, nie wiem, podobno składano tak noże monterskie). Niech to jednak będzie faktycznie model produkowany, a nie kuriozum powstałe w wyniku zapotrzebowania "składacza" na żywą gotówkę. W każdym razie z tymi "gerlachami" jest trochę tak, jak w starym kawale o ZBOWiDzie, im dalej od wojny tym więcej kombatantów. i coraz egzotyczniejszych...
Irytującą mnie osobiście sprawą są też niektóre kolekcje prywatne, a w zasadzie to, co się dzieje z nożami jak już do nich trafią. Serce mi się kraje kiedy widzę, gdy kolejne ciekawe noże wykupywane są na aukcjach internetowych, zapewne przez panów z zasobnym portfelem sądząc po cenach, które między sobą licytują. I znikają gdzieś jak kamień w wodę, przepadają... tak po prostu.
Tak wiem, z pewnością pomyślicie, zazdroszczę, że noże te nie trafiają do mnie. Przyznam uczciwie, że po części pewnie tak jest, ale nie o to mi głównie chodzi. Takie noże to bezcenne źródło informacji dla osoby o nich piszącej, to materiał porównawczy, a jak wiadomo im go więcej, tym konkretniejsze i bardziej rzeczowe wnioski. Tymczasem z różnych powodów właściciele takich kolekcji, z pewnością imponujących, siedzą jak te smoki na złocie... smutno trochę i żal. Pozostaje nam mieć nadzieję, że kiedyś się ujawnią i zechcą podzielić wiedzą, bo przecież o to w tym całym kolekcjonerstwie chodzi. Nie w tym rzecz bowiem, by kupić dla siebie rzecz rzadką, zamknąć się z nią w pokoju i sycić wzrok w samotności, ale o to by się nią dzielić - i nie nakłaniam bynajmniej nikogo do tego, by koniecznie jeździł ze swoją kolekcją po kraju i pokazywał ją każdemu, kto wyrazi na to ochotę, a raczej do uczestnictwa w wirtualnym świecie zbieraczy skupionych na forach tematycznych. W miarę możliwości rzecz jasna.
Pięcioczęściowy scyzoryk myśliwski. Ciekawy pod tym względem, że okładziny wykonano z barwionej pleksi.
Warto pamiętać o jednym, co pozwoli zachować zimną krew podczas zakupu (co mnie samemu zdarza się bardzo rzadko, ale "dobre rady" nic nie kosztują, prawda?). Składane myśliwskie Gerlachy to były noże produkcyjne, noże wytwarzane w tysiącach sztuk, ogólnodostępne i niebędące w większości przypadków żadnymi unikatami. Z pewnością setki jeszcze walają się gdzieś po szufladach i skrzynkach narzędziowych, więc szansa na to, że kiedyś kupimy swojego myśliwskiego w rozsądnej cenie, a nie cenie podyktowanej i nierzadko podbijanej przez aukcyjnych spekulantów jest nadal duża. Oczywiście liczyć się z tym musimy, że trafienie np. noża z lat siedemdziesiątych w "stanie magazynowym" graniczy z cudem, a przy okazji, powinno uruchomić w naszej głowie dzwonek alarmowy.
Z powodów, które wyłuszczyłem wcześniej, większość informacji umieszczonych w tym artykule wynika raczej z osobistych spostrzeżeń, teorii, przypuszczeń i wymiany informacji pomiędzy kilkoma osobami, niż z oficjalnych gerlachowskich katalogów i informacji firmowych. Ponieważ jednak nieodmiennie zależy mi na rzetelności powstrzymywałem się od konfabulacji i zamieszczałem wyłącznie informacje sprawdzone, lub takie, których sens opierał się na twardych, istniejących w naszych kolekcjach dowodach. W naszych kolekcjach, ponieważ artykuł ten byłby znacznie uboższy i mniej wartościowy gdyby nie pomoc Janka Jedlińskiego, Arka Ossowskiego, Jacka Jackiewicza i Jakuba Czyżyckiego, za co serdecznie im dziękuję.
Tyle tytułem wstępu.
|